18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Stefan Placek. Taki niedzisiejszy styl

Małgorzata Matuszewska
Z pociągu jadącego do Wrocławia widział kłosy sterczące spod śniegu. Zostały, bo koniec wojny nie był dobrym czasem na żniwa. Może dlatego tak bardzo lubił Klub pełen kłosów i wszelkich traw?
Z pociągu jadącego do Wrocławia widział kłosy sterczące spod śniegu. Zostały, bo koniec wojny nie był dobrym czasem na żniwa. Może dlatego tak bardzo lubił Klub pełen kłosów i wszelkich traw? Fot. Tatiana Jachyra
Miłość do książek i dźwięków sprawiła, że prowadzony przez Stefana Placka ponad czterdzieści siedem lat Klub Muzyki i Literatury stał się wyjątkowym miejscem na kulturalnej mapie miasta.

W prowadzonym przez siebie Klubie Muzyki i Literatury przy placu Kościuszki umiejętnie łączył wiele dziedzin sztuki. Wchodzący do klubu widzieli całą kolekcję malarstwa, rzemiosło artystyczne i jedną z największych w Polsce kolekcję cytr, a w pachnących domem wnętrzach swoje miejsce znajdowali poeci, pisarze i muzycy.

Szesnastoletni Stefek Placek przyjechał do Wrocławia zaraz po wojnie. Pochodzi z Chałkowa, wioski niedaleko Częstochowy. Do miasta przyjechał razem z ciotką - siostrą ojca i jej mężem. Rodzice i dwie siostry zostali w Chałkowie. Czasy były niepewne, ludzie nie wierzyli, że wojna się skończyła, spodziewano się nowej zawieruchy.
- Był listopad 1945 roku, wcześnie przyszła ostra zima - wspomina Stefan Placek. - Jechałem pociągiem, patrzyłem i byłem zdziwiony, że spod śniegu sterczą kłosy. Nie było komu ściąć zboża - opowiada.

Nie był pewny, czy dobrze zdecydował, że jedzie do Wrocławia. Pociągiem dojechali tylko do Nadodrza, a na ulicę Opolską, gdzie w jednej z willi zakotwiczył już syn wujostwa Zenon, szli pieszo. Stefan zamieszkał z nimi. Szybko też z wujkiem ruszył na poszukiwanie szkoły. Najpierw trafił do Szkoły Rzemiosł Artystycznych przy Kościuszki, ale ostatecznie skończył Gimnazjum Mechaniczne przy Poznańskiej.

Od wuja i ciotki przeniósł się do internatu, z którego miał bliżej do szkoły, jadał w szkolnej stołówce przy Pafawagu i szybko zaprzyjaźniał z kolegami. Do dziś nie może się nadziwić, że w tamtych powojennych czasach uczniowie i wychowawcy w internacie modlili się rano w grupach. O tym, że władzę mają komuniści, przypominały książki.

Brakowało wszystkiego. Polonista Karol Falkiewicz prosił uczniów o przynoszenie książek do szkoły.
- Ciocia miała tom o Leninie autorstwa Ferdynanda Ossendowskiego. Zabrała go nawet na Syberię, dokąd została zesłana. No i dała mi, żebym przekazał do biblioteki. Pan Falkiewicz zbladł, zapytał: "Skąd to masz?" i kazał natychmiast oddać, tłumacząc: "Mam żonę i dwoje dzieci" - opowiada Stefan Placek, który tak dowiedział się, że nie wszystkie lektury w nowej Polsce są mile widziane.
Sprawa tomu Ossendowskie-go przypomniała mu, jak w czasie wojny Niemcy potraktowali szkolną bibliotekę w jego rodzinnej miejscowości, paląc jej zbiory na początku września 1939 roku.
- Książki płonęły. A kierownik biblioteki, pan Józef Kurzelewski, mówił nam: "Dzieci, to się nasza Polska pali" - wspomina ze smutkiem pan Stefan, któremu miłości do książek zaszczepiać nie musiał nikt, ale miłości do poezji nauczył go polonista Karol Falkiewicz.

Po skończeniu wrocławskiego gimnazjum Stefan trafił do liceum felczerskiego. Szkoły jednak nie skończył, bo podpadł za przedwojenne poglądy patriotyczne. Ale pamięta pierwszy wykład z anatomii, który prof. Tadeusz Marciniak zaczął słowami: "Jeśli z Bogiem sprawę zaczniesz, wszystko ci się zdarzy", wskazując przy tym ręką wiszący w wykładowej sali krzyż.

Stefan, który pochodził z bardzo biednej rodziny, nie mógł pozwolić sobie na brak wykształcenia. Trafił więc do studium nauczycielskiego w budynkach o.o. franciszkanów przy alei Kasprowicza. Drugim było studium kulturalno-oświatowe przy ulicy Mazowieckiej. Szybko okazało się, że ma pedagogiczne zacięcie. W czasie wakacji jeździł na kursy do Warszawy, Zakopanego, Gdańska, Lublina. I został wychowawcą w tym internacie, w którym sam mieszkał.
- Bywało, że moi wychowankowie byli starsi ode mnie - śmieje się.
Z młodzieżą świetnie dawał sobie radę. - To mi pomogło w życiu - twierdzi.

Najpierw rodzina, która z Syberii (ciotka, wuj i ich syn) wróciła z frontem do Polski. Innych Sybiraków poznawał, pracując jako wychowawca w internacie. Wśród nich znalazła się polonistka, która z pracy została wyrzucona przez "czerwonego" dyrektora. Stefan Placek wraz z kolegami starał się jej pomóc.

Któregoś dnia poszedł do księgarni im. Żeromskiego w Rynku. Kiedy do środka wszedł kapłan, ktoś skomentował: "Wrona przyszła". Stefan nie wytrzymał, pokłócił się o godność człowieka. Niestety, w niedużym przecież Wrocławiu spotkał interlokutora w mało komfortowej sytuacji - w czasie szkolnej akademii człowiek z księgarni zasiadł w pierwszym rzędzie, jako gość honorowy. Poznał Placka i w rozmowie z dyrektorem szkoły nazwał go klasowym wrogiem. Placka ostrzegł kolega chemik - Zbigniew Pilch. Na szczęście znalazł pracę w Technikum Chemicznym, kierowanym przez sympatyczną Irenę Miłaczewską.

Do Klubu trafił... przypadkiem. Szedł ulicą, wszedł do środka i spodobało mu się wnętrze. Klubem, podlegającym Okręgowemu Zarządowi Kin, kierował kinooperator, który szykował się do emerytury. Wystarczyła krótka rozmowa obu panów, by Placek poszedł prosto z Kościuszki na Bogusławskiego i zapytał o pracę kierownika Klubu.

Po wakacjach 1962 roku trafił na plac Kościuszki. W ciągu wielu lat pracy założył wiele towarzystw działających przy Klubie, między innymi Miłośników Lilii, Polsko-Włoskie, Polsko-Austriackie, Koło Haftu Richelieu.

W Klubie wypadało bywać, bo Stefan Placek gościł wielkich, naprawdę wielkich: Maję Komorowską, Zbigniewa Zapasiewicza, Daniela Olbrychskiego, Tadeusza Fijewskiego, Jerzego Waldorffa.
A życie prywatne? Pan Stefan się uśmiecha. Znalazł czas na ożenek. Matką jego syna Wojciecha (po ojcu odziedziczył talent pedagogiczny) została Elżbieta, ekonomistka poznana w szkole przy Skwierzyńskiej.

Stefan Placek jest dumny z wnuków, utalentowanych młodych ludzi. 25-letni Przemek zna sześć języków i studiuje językoznawstwo. Młodszy Filip wybrał prawo międzynarodowe, mieszkają z ojcem i mamą - Elżbietą, jak żona pana Stefana - poza granicami Polski.
- Klub Muzyki i Literatury miał ukierunkowaną działalność. Stała się nią tradycja, przeszłość, historia - wylicza. - Dziś to klub samograj - uważa.

Śmieje się, że co prawda zawsze miał mało pieniędzy na klubową działalność, ale miał za to wielu naprawdę wiernych przyjaciół.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto