Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Serpentyna sieje spustoszenie

Anna Waszkiewicz, (MC)
Fot. Piotr Krzyżanowski
Fot. Piotr Krzyżanowski
W Szczecinie na włośnicę zachorowało już ponad 130 osób Czy boczek z grilla może być groźny? A pyszna wiejska kiełbasa od sąsiada? Okazuje się, że tak. To zagrożenie może być nawet śmiertelne.

W Szczecinie na włośnicę zachorowało już ponad 130 osób
Czy boczek z grilla może być groźny? A pyszna wiejska kiełbasa od sąsiada? Okazuje się, że tak. To zagrożenie może być nawet śmiertelne. Na własnej skórze przekonał się o tym Wolfgang Amadeusz Mozart. Najnowsze badania mówią, że słynny kompozytor mógł paść ofiarą niedogotowanej wieprzowiny

Bóle mięśni, wysoka gorączka, dreszcze, obrzęk twarzy i powiek, osłabienie, niekiedy wysypka na skórze, nudności, wymioty, biegunki. Takie właśnie objawy towarzyszą zarażeniu włośnicą.
– Jej źródłem są larwy, ale i dojrzałe postacie włośnia krętego – nicienia, który mierzy maksymalnie 3 milimetry – tłumaczy dr Witold Paczosa, szef działu epidemiologii dolnośląskiego sanepidu.
Człowiek zaraża się, jedząc surową lub niedogotowaną, zakażoną nicieniami lub ich larwami, wieprzowinę lub dziczyznę. Groźne mogą być też wędliny wędzone w zbyt niskiej temperaturze. Choroba jest niebezpieczna, a jej leczenie długotrwałe.

Ponad setka w Szczecinie
O włośnicy zrobiło się głośno tydzień temu, gdy do szczecińskich szpitali zaczęły trafiać pierwsze ofiary zarażenia. W ciągu siedmiu dni w Zachodniopomorskiem zachorowało ponad 130 osób. 50 hospitalizowano, a ponad 80 jest leczonych ambulatoryjnie. Kilku pacjentów po kuracji opuściło już szpital. Wśród chorych nie ma przypadków ciężkich.
Źródłem zarażenia mogła być kiełbasa polska wyprodukowana w zakładach Rol-Banc w Świerznie. W piątek Główny Inspektor Sanitarny nakazał wstrzymanie produkcji w tym przedsiębiorstwie. Wycofywane są też z obrotu inne wędliny wyprodukowane przez tę przetwórnię.
Wojewódzkie służby sanitarne skontrolowały już wszystkie firmy, które dostarczały mięso do zakładu w Świerznie. Większość ma certyfikaty unijne. Nie stwierdzono nieprawidłowości, jeśli chodzi o badania na obecność włośni w ubijanej trzodzie. Sanepid przypuszcza, że zarażone mięso mogło pochodzić z nielegalnego uboju.
– Nie można stwierdzić kategorycznie, że to firma ze Świerzna kupiła zarażone mięso. Decyzja o wstrzymaniu produkcji była podyktowana brakiem odpowiedniej dokumentacji w tej firmie – podkreślał w sobotę zastępca Głównego Lekarza Weterynarii Krzysztof Jażdżewski.
W całym województwie skontrolowano już 624 sklepy, do których mogła trafić feralna wędlina. Inspektorzy sanitarni zabezpieczyli blisko 11,5 tys. kg wędlin i mięsa wyprodukowanych przez Rol-Banc. Do tej pory jednak nie znaleziono kiełbasy z pasożytem.

Włosień u prokuratora
Rol-Banc broni się przed oskarżeniami. Szefowie firmy twierdzą, że winę może ponosić nadzór weterynaryjny. Według nich Rol-Banc nie prowadzi własnego uboju – zleca go wykwalifikowanej ubojni lub kupuje przygotowane odpowiednio mięso.
W poniedziałek sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. Wcześniej zajmowała się nią Prokuratura Rejonowa w Kamieniu Pomorskim.
– Przejęliśmy ją ze względu na skalę. Już ponad 120 osób jest poszkodowanych – podkreśla Małgorzata Wojciechowicz, rzeczniczka prokuratury. – Do prowadzenia postępowania utworzono specjalny zespół prokuratorów. Przesłuchano już 55 poszkodowanych.
Wczoraj szukaniem przyczyn zakażenia zajął się też ekspert z Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach. Ofiarami włośnia padają najczęściej bliskie sobie osoby, które wspólnie jadły mięso z zarażonego zwierzęcia. Zakażenia na tak dużą skalę jak w Szczecinie są rzadkością.
Zainteresowanie mediów i organów ścigania wynika też stąd, że włośnica może przynieść bardzo groźne komplikacje. Jej możliwe powikłania to między innymi zapalenie oskrzeli i płuc, zapalenie mięśnia sercowego i uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego.
Z włośnicą można żyć, pod warunkiem, że inwazja pasożyta była niewielka. W przypadku dużego nasilenia występowania włośni, ryzyko śmierci wynosi od 3 do nawet 30 proc.

Pasożyt lubi mięśnie
Początek zakażenia jest zwykle bezobjawowy. U niektórych osób występują bóle brzucha i biegunka. Rzadko pojawiają się również nudności i wymioty. Cały zestaw objawów pojawia się po kilku dniach.
– Zwykle nie są łączone z włośnicą – podkreśla dr Witold Paczosa, szef epidemiologii dolnośląskiego sanepidu. – Najbardziej charakterystycznym i jednoznacznym objawem są symetryczne obrzęki twarzy.
To one powinny nas zaalarmować i skłonić do wizyty u lekarza, podobnie jak duszności, kaszel, bardzo wysoka temperatura i obrzęki kostek.
Choroba zwykle rozwija się w ciągu dwóch tygodni od zarażenia, choć może się zdarzyć, że jej okres wylęgania przedłuży się do 6 tygodni.
– Dorosłe osobniki zaczynają rozmnażać się w układzie pokarmowym zarażonego człowieka. Rodzą się nowe larwy, które wraz z krwią zaczynają wędrówkę do różnych narządów – opowiada dr Paczosa. – Najczęściej zagnieżdżają się w mięśniach, gdzie zwijają się w spirale i otorbiają. W ten sposób mogą przeżyć nawet kilkanaście lat.
Rozpoznana włośnica wymaga leczenia pod nadzorem lekarza, a ogromne znaczenie ma czas rozpoczęcia terapii.
– Im wcześniej, tym lepiej – podkreśla dr Paczosa. – W pierwszym tygodniu po zarażeniu podaje się leki, które mają usunąć pasożyta z przewodu pokarmowego. Później, gdy już larwy dostaną się do narządów, pozbycie się ich z organizmu jest trudniejsze.
U większości osób odpowiednia kuracja prowadzi do wyzdrowienia.

Trzeba badać
Leczenie to jedno. Ale w jaki sposób najlepiej uchronić się przed zarażeniem?
Najważniejsze jest przebadanie mięsa. Skontrolować mięso pod kątem obecności w nim włośni mogą i wielkie ubojnie, i prywatni hodowcy, którzy organizują nieduże świniobicie.
– Muszą przede wszystkim zgłosić się do lekarza weterynarii. A same badania mięsa to już zadanie dla inspekcji – tłumaczy Zbigniew Suchecki, dolnośląski lekarz weterynarii.
U zwierząt hodowlanych, na przykład u świń, zakażenie nie daje żadnych objawów.
– To właśnie dlatego jedyną metodą na wykrycie zarażenia jest przebadanie mięsa przez wyspecjalizowane służby – podkreśla Suchecki.
Kontrolować należy też dziczyznę. Bogdan Skołuda, przewodniczący Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego we Wrocławiu twierdzi, że myśliwi są bardzo wyczuleni na zagrożenie włośnicą. Zapewnia, że adepci przechodzą przez dwudniowy kurs objaśniający ryzyko, jakie wiąże się z pasożytem.
– To, że jest taka potrzeba, wiemy z doświadczenia – tłumaczy przewodniczący Skołuda. – Pamiętam, jak w Koszalińskiem włośnicą zatruli się wszyscy weselni goście – dodaje.
Podobny przypadek wspomina Jan Kolano, myśliwy i leśnik z nadleśnictwa Żmigród. Jego ojciec opowiadał mu, jak to sam nadleśniczy zmieszał mięso świni i dzika. Pochorowała się cała rodzina, bo okazało się, że nie dzik, a świnia z hodowli była zarażona.
– Niezależnie od tego, skąd jest mięso, trzeba być czujnym – tłumaczy leśnik.
Przestrzega przed kupowaniem mięsa od kłusowników, ale dodaje, że jeśli już ktoś będzie na tyle niefrasobliwy, by to zrobić, powinien na własną rękę je przebadać.

Włosień na Dolnym Śląsku
W naszym województwie ostatnie przypadki włośnicy zanotowano w 2003 (dwie osoby po spożyciu mięsa z dzika) i 2004 roku (jedna osoba po zjedzeniu kiełbasy z dzika).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomocnik rolnika przy zbiorach - zasady zatrudnienia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto