Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szubienice, klatki i kuny

Tomasz Borówka, Ryszard Parka
Śląsk był zawsze podatny na nowinki z zachodu. Nie tylko nowinki techniczno – cywilizacyjne, ale również prawne. Wpływy niemieckie i czeskie odbijały się nie tylko w sposobie ubierania, ale również karania ...

Śląsk był zawsze podatny na nowinki z zachodu. Nie tylko nowinki techniczno – cywilizacyjne, ale również prawne. Wpływy niemieckie i czeskie odbijały się nie tylko w sposobie ubierania, ale również karania złoczyńców. Większość sposobów wykonywania kary importowano zza zachodniej i południowej granicy.


Wieszajcie wysoko

Najbardziej hańbiącą karą było powieszenie. Stosowano ją wobec ludzi niskiego stanu: złodziei, buntowników i rabusiów. Wyłącznie wobec mężczyzn. Kobiety za te same przestępstwa karano zakopaniem żywcem. Oczywiście przestępca mógł być dodatkowo zawleczony końmi na miejsce kaźni, czasem jako drugi element odstraszający zarządzano szarpanie ciała szczypcami.

Na samym powieszeniu kara się nie kończyła. Zwłoki wisiały na szubienicy do kolejnej egzekucji, albo „aż zgniją ścięgna i rozluźnią się spojenia kości”.

Posiadanie szubienicy było dla miast sporym wydatkiem. Miasta budujące lub remontujące szubienicę, oprócz zakupu odpowiedniej ilości materiałów budowlanych, musiały zatrudniać całe cechy rzemieślinicze (kowali, cieśli, murarzy, kamieniarzy, powroźników), a nie poszczególnych majstrów. Wierzono bowiem, że prace przy szubienicy przynoszą hańbę pracującym i ich rodzinom. Powszechną praktyką było zobowiązywanie władz danego miasta do wykonania pierwszej, często symbolicznej czynności przed rozpoczęciem właściwych prac. Tak było podczas remontu szubienicy w Bolkowie.

„Zanim przystąpiono do naprawy szubienicy zgromadzeni przedstawiciele miasta zobowiązani zostali do wykonania pierwszej czynności remontowej. Wójt miejski i każdy z ławników musiał uderzyć trzy razy w ścianę obiektu młotkiem podanym przez mistrza murarskiego, oraz położyć trzy kielnie zaprawy murarskiej. Tutejszy sąd również został zobligowany do powyższej czynności, którą wykonał na stojących obok szubienicy drabinach egzekucyjnych. Po wykonaniu przez cechy wszelkich prac uroczyście obiekt przekazano w ręce przybyłego kata”.


Na publiczny widok

Sprawców drobniejszych przestępstw skazywano na kuny. Były to metalowe obręcze umieszczone na murach kościołów, ratuszy czy zamków, do których przykuwano skazańców. Z kunami łączył skazanego łańcuch, który nie pozwalał na przyjęcie innej postawy jak tylko stojącą. Kara tylko z pozoru wydawała się lekka. Przykuci do kuny byli wystawieni na publiczne drwiny i wyzwiska. Obok nich umieszczano dowody przestępstwa. Nierządnice ubierano w symboliczne wianki i kazano trzymać im w rękach zapalone świece.

Obok kuny, popularna była też kara pręgierza. Pręgierz, to słup przy którym wykonywano kary wystawienia na widok publiczny, chłosty, piętnowania a nawet obcinania członków. Stawiany był zwykle w centralnym punkcie miasta, na rynku. Pręgierze stawiano według tego samego obyczaju jak szubiennice. Trafiali tu schwytani na drobnych kradzieżach, oszustwach, fałszerstwach i... zawyżaniu cen lub sprzedaży zepsutej żywności.


Nie kamieniem, to klatką

Kłótliwe przekupki, prostytutki i niewierne żony skazywano na „picie z katowskiej butelki”. W rzeczywistości chodziło o noszenie na szyi tzw. kamieni hańby. Były to zwykle 2 kamienie połączone łańcuchem. Ich waga nie przekraczała 15 kg. Zwykle w targowy dzień skazana musiała przez określony czas chodzić wokół ratusza lub kościoła.

Nazwa „katowska butelka” pochodzi od kształtu kamieni. Ale zdarzały się i kamienie rzeźbione na kształt psiego lub świńskiego pyska. Innym nadawano kształt kobiecych twarzy wykrzywionych w brzydki grymas. Prostytutki obarczano kamieniami w kształcie penisów.

Poza karami fizycznymi stosowano na Śląsku również karę na honorze, określaną jako „klatka błaznów”. Wyglądały one jak klatki dla ptaków, zdolne jednak pomieścić kilka osób. Niektóre wyposażone były w mechanizm pozwalający na ich szybkie obracanie. Skazańcy poddani takiej karuzeli reagowali zwykle wymiotami i omdleniami.

Do klatki trafiali wszycy, którzy dopuszczali się grubiańskich wybryków, zbytniej swawoli, pijacy zakłócający ciszę nocną a także kobiety chodzące w męskim stroju.


Nie tacy święci

Dwaj biskupi, związani z dziejami Śląska, zostali w niezwykle barwny sposób opisani przez znanych polskich pisarzy.

Henryk Sienkiewicz o biskupie Janie Kropidło:
„Za Anną Danutą rozparł się wygodnie na szerokim krześle były arcybiskup gnieźnieński Jan, książę pochodzący z Piastów śląskich, syn Bolka III, księcia opolskiego. Zbyszko słyszał o nim na dworze Witoldowym i teraz stojąc za księżną i Danusią poznał go po niezmiernie obfitych włosach, które pozwijane w strąki czyniły głowę jego podobną do kościelnego kropidła. Na dworach książąt polskich przezywano go też Kropidłem, a nawet Krzyżacy dawali mu imię „Grapidła”. Był to człowiek słynny z wesołości i lekkich obyczajów. Otrzymawszy wbrew woli króla paliusz na arcybiskupstwo gnieźnieńskie chciał je zająć zbrojną ręką, za co wyzuty z godności i wypędzon, związał się z Krzyżakami, którzy dali mu na Pomorzu ubogie biskupstwo kamieńskie. Wówczas dopiero zrozumiawszy, że z potężnym królem lepiej żyć w zgodzie, przebłagał go, wrócił do kraju i czekał na opróżnienie którejś ze stolic, spodziewając się, że ją z rąk dobrotliwego pana otrzyma. Jakoż nie zawiódł się w przyszłości, a tymczasem starał się krotochwilami zaskarbić sobie serce królewskie.” („Krzyżacy”)
Andrzej Sapkowski o biskupie Konradzie Białym z Oleśnicy:
„Konrad z Oleśnicy, biskup Wrocławia, wyprostował się w siodle, dumnie i energicznie, aż zgrzytnęła zbroja. (...) Początkowo miał zamiar wygłosić przed jeńcami mowę, kazanie mające uświadomić motłochowi całe zło herezji i ostrzec przed srogą karą, jaka spotka odstępców od wiary. Zrezygnował jednak, patrzył tylko, wydymając wargi. Po co było język sobie strzępić? Słowiańska hołota i tak nie rozumiała po niemiecku. (...)
Huknęły pierwsze strzały, szczęknęły cięciwy kusz, kolejni próbujący wymknąć się z kotła zginęli od mieczy. Tego, myślał biskup Konrad, opanowując spłoszonego rumaka, tego nie mogą w Rzymie nie dostrzec, tego nie mogą nie docenić. Że tu, na Śląsku, na pograniczu Europy i chrześcijańskiej cywilizacji, to ja, Konrad z Oleśnicy, dzierżę wysoko krzyż. Że jam jest prawdziwy bellator Christi, defensor i orędownik katolicyzmu. A na heretyków i apostatów – kar i bicz boży, flagellum Deei.” („Narrenturm”)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bielawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto